14 lutego 2014

Rozdział 6


Wolnym krokiem poszłam do moich rodziców. Kiedy ich zobaczyłam moje serce zaczęło przyspieszać. Za niedługo miałam się dowiedzieć o tym, że to nie moja rodzina, a to wszystko to jedno wielkie kłamstwo. Bałam się poznać prawdy, ale stwierdziłam, że zaryzykuję. 
Wzięłam głęboki oddech. 
- Hej, Lucy - uśmiechnęła się do mnie kobieta, której nie mogłam nazwać moją matką. 
- Chciałabym z wami porozmawiać - wyszeptałam, starając się żeby mój głos się nie załamał. 
- O czym, kochanie? 
Wzięłam głęboki oddech.
- Co się dzieje? - spytał mój "ojciec". 
Zacisnęłam mocno powieki. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Czułam, że zaraz rzucę się do ucieczki. 
- Czy wy... Jesteście moimi rodzicami? 
Wyszeptałam to najciszej jak mogłam. Na ich twarzach pojawiło się zmieszanie. Przygryzłam dolną wargę i spojrzałam na nich. 
- Dlaczego pytasz? 
- Był u mnie mój brat. 
Nastało milczenie. 
Czekałam niecierpliwie na odpowiedź. Moi "rodzice" zerknęli na siebie. W ich oczach było widać strach. Zacisnęłam dłonie w pięści. 
- Tak czy nie? - podniosłam głos. 
- No... kochanie - zaczął mężczyzna. 
Popatrzyłam na nich wyczekując odpowiedzi. 
- Nie - dokończyła kobieta. 
- Aha. 
Odpowiedziałam i poszłam do pokoju. Wściekłość i smutek opanowało moje ciało. 
Wyciągnęłam spod łóżka moją walizkę i wrzucałam do niej moje ubrania. 
- Lucy? - szepnęła Rose. - Co ty robisz? 
Nie przerywałam czynności. 
- Lucy? - powtórzyła moja przyjaciółka. 
Po kilku minutach byłam już spakowana. 
- Mogę zamieszkać z tobą? - wybełkotałam przez łzy. 
- Lucy...
Rose mocno mnie przytuliła. 
- Okłamali mnie. Nie chcę mieszkać z takimi kłamcami, którzy podawali się za moich rodziców. Nie chce! Nienawidzę ich! 
Zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Wtuliłam się w przyjaciółkę. 
- Możesz - wyszeptała. 
Długo roniłam łzy w jej ramionach. Kiedy nareszcie się uspokoiłam, podziękowałam jej i zmierzyłyśmy w stronę wyjścia. 
W pewnym momencie dorośli mnie zobaczyli. 
- Lucy! - krzyknęli równocześnie. 
- Nie mam zamiar z wami mieszkać - odpowiedziałam. - Nie chcę się zadawać z takimi kłamcami jak wy. Jesteście beznadziejni. Żegnam. 
Otworzyłam drzwi, wyszłam z Rose i trzasnęłam nimi. Ostatni raz usłyszałam jeszcze moje imię. Potem oddalałam się coraz bardziej. 
Po niedługiej chwili byłyśmy już u niej w domu. Jej mama przyjęła mnie z uśmiechem. Ciągle mówiła, że bardzo mi współczuje. 
Matka Rose była wspaniałą kobietą. Podczas nieobecności moich rodziców, zawsze z chęcią się mną zajmowała. Dostawałam od niej różnego rodzaju słodycze. Moje wizyty u nich w domu były codziennością, a nikomu to nie przeszkadzało. Nigdy nie miała do mnie pretensji nawet, jak zniszczyłam jej najcenniejszy wazon. Nie krzyczała. Uśmiechnęła się i posprzątała kawałki szkła. Miałam nadzieję, że moja prawdziwa mama jest taka sama. 
Rozgościłam się odrobinę, a potem Rose zaproponowała spacer. Wróciłam myślami do wakacji. Wtedy codziennie gdzieś razem wychodziłyśmy. Od początku roku, poza szkołą, widziałam się z nią tylko raz. Brakowało mi tego. 
Na wakacjach spotykałam się z Rose rano o 8, a do domu wracałam przed północą. Zawsze znalazłyśmy coś, czym zabiłybyśmy nudę. Raz poszłyśmy do galerii na wielkie zakupy. Innym razem wybrałyśmy się na długi spacer. Pamiętam też, jak poszłyśmy razem do skate parku. Razem z kolegami uczyłyśmy się jeździć na deskorolce. Towarzyszyło nam dużo śmiechu. Te dni spędzone były cudownie. Codziennie nowe wrażenia i coraz większa dawka śmiechu. Teraz wygląda to inaczej. Bardzo przejęłam się Jacob'em i Mark'iem. Tak, że zapomniałam o mojej przyjaciółce. Dziewczynie, która ze mną była odkąd pamiętam. Zawsze mnie pocieszała, to ona sprawiała, że na mojej twarzy gościł uśmiech i najważniejsze... Tylko ona jest taka jak ja. Spotkało mnie wielkie szczęście. Dziękowałam za to, że ją poznałam. 
Uśmiechnęłam się delikatnie do Rose. 
- Cieszę się, że jesteś - wyszeptałam i ją przytuliłam. Dziewczyna odwzajemniła uścisk. 
Pożegnałyśmy się z mamą mojej przyjaciółki i poszłyśmy na spacer. Zdążył już zapaść zmrok i ledwo było coś widać. Jedyne światło rzucały latarnie. Nie wiele to zmieniało, lecz sprawiało, że stawało się odrobinę jaśniej. Kiedy ktoś szedł, w oczy rzucała się tylko sylwetka, nic więcej. 
Idąc i rozmawiając z Rose, nagle zauważyłam cztery osoby, które wyłoniły się zza zakrętu. Do moich uszu nie dotarły żadne głosy, oprócz mojej przyjaciółki. Przyglądałam się im. Twarze nie były widoczne. 
Po chwili usłyszałam łapczywe: "Lucy" i poczułam upadek. Zaraz po tym usłyszałam głos Jacob'a. Wykrzyczał słowa: "zostaw ją, Butler!", a potem nie słyszałam już nic. Wydawało mi się, że straciłam przytomność. Nie wiedziałam co się stało. 
______________________________________
Przepraszam za opóźniony 6 rozdział. Starałam się go dodać już w poniedziałek, ale szkoła nie pozwoliła mi na to. Przepraszam, za spóźnienie. Mimo wszystko mam nadzieję, że się podoba.

DZIĘKUJĘ ZA PRZECZYTANIE 

2 komentarze: